Zgodnie z przewidywaniami święta zleciały ekspresowo. Szkoda, że dopadł mnie jakiś niespodziewany gardłowy, obolały surprise, taki specjalnie na święta... no cóż, najwidoczniej zasłużyłem. Nie poddawać się, a walczyć z dolegliwościami to wyzwanie na najbliższe minuty. Choć humor poprawił mi dzisiejszy teatralny musical (ja w teatrze od niepamiętnych czasów - tak na marginesie), było pozytywnie i sympatycznie, to nie zmienia to faktu wojny ze zdrowotnymi prześladowaniami, bo tak to nazwę po imieniu. Pastylkowe miecze i witaminowe tarcze to mój sprzęt bojowy, stopień zagrożenia pierwszy w trójstopniowej skali (gdzie trzeci jest najwyższy, do drugiego niewiele brakowało wczoraj). Ekspansja w podchodach już widoczna, taktyka obrana, asekuracja jest, teraz potrzeba małych, ale zdecydowanych sukcesywnych ostrzałów. W opcji istnieje jeszcze wysłanie bezzałogowych czterokołowców, z pełnym osprzętem do eliminacji wrogich sił przeciwnika.
Swoją drogą nie pamiętam tak ciepłych pogodowo świąt. To był dobry czas na powrót do krótkich spodenek ;) I pomyśleć, że przed tygodniem termometry przerażały kilkunastoma kreskami poniżej poziomu zamarzania wody... aż się zimno robi na samą myśl. Mrozy przyszły, mrozy poszły, mrozy postraszą jeszcze, nie długo... pogoda nas zaskoczy z pewnością, jak nieposkromiona siła uderzająca coraz bardziej gwałtownie. Taki sobie zmienny klimat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz