środa, 11 listopada 2009

Independence day

Tak po 'ichniemu' nazwaliby dzień niepodległości. Najważniejsze (jak dla mnie) to wolny czas na odrobienie zaległości sennych i relax pełną gębą... bo cóż tu począć, jak pogoda za oknem serwuje żabami jak ze zbiornika retencyjnego...

Po ciekawych klimatach wieczornych to dobry czas na regenerację sił. Wolne od pracy, wolne od bieganiny międzypapierowej, klimaty typu umysłowy luzik i przemyślenia co do następnych dni. Czasami najdą mnie myśli typu, czego człowiek właściwie w życiu szuka, a co znajduje, to odrębny temat. Pytać się należy, bo zawsze jest jakaś odpowiedź, może niekiedy mniej budująca, ale istnieje... Tak, jak istnieje dziura budżetowa, jak istnieje Kabaret Moralnego Niepokoju, czy koła w samochodzie, tak można rzec aksjomatycznie, istnieją pytania o życiowe, najważniejsze punkty. Jak zawsze, skupienie się na najbliższych dniach i zadaniach jest celem, który trzeba zrealizować najlepiej jak się potrafi (ot, taka psychika sportowców się przydaje) - z takiego założenia wychodzę, ale nie trzymam się ich sztywno jak Mussolini. Co ma być, to będzie, ale można na to zawsze wpłynąć w znaczący sposób. Dążenie do celu, ale nie ślepe, popłaca i się opłaca. Prawdziwe i szczere.
 

Brak komentarzy: